niedziela, 22 stycznia 2012

Krótko: Czekając na Andrzeja Żuławskiego




Ten krótki zapis z planu "Narwanej miłość" uzmysłowił mi na nowo jak wielką osobowością jest Andrzej Żuławski. Poszukując nowych informacji o reżyserze można stwierdzić, że nadchodzi czas jego powrotu. W tak znanej bazie filmowej jak IMDb można odnaleźć listę najbardziej wyczekiwanych filmów. Po oczywistej pozycji pierwszej w postaci kontynuacji "Mrocznego Rycerza" pojawiają się takie nazwiska twórców i tytuły ich przyszłych filmów jak kolejne tajemnicze projekty Terrenca Malick'a, nigdy niekończące się prace Terry'ego Gilliama, świeże i świeższe filmy Nicolasa Windinga Refn'a, aż po mniej lub bardziej znane projekty filmów i firmujących je nazwisk reżyserów, aż pod numer 25-ty widzimy pana Andrzeja Żuławskiego. Czy to przypadek, że jest to jedyny polski twórca, na którego filmy czeka się z takim zainteresowaniem? Nie będzie przesadą, jeśli napiszę, że jest to jeden z ostatnich wizjonerów i szaleńców kina. On należy jeszcze do tych, którzy nie wzorowali się na innych za to kolejni reżyserzy patrzą na jego prace z podziwem robiąc dyskretnie szczegółowe notatki. Może dlatego film pod mocno komicznym tytułem "Giordano B. Man on Fire" znalazł się tak wysoko w zestawieniu, choć prawdopodobieństwo jego powstania jest niewielkie. Kolejne sygnały o niesłabnącej pozycji jest pierwszy pokaz pełnej reżyserskiej wersji "Opętania" na cenionym Film Forum w Nowym Jorku, czy ukazujące się edycje filmów reżysera na dvd (często są to ekskluzywne wydania). W tej chwili można rzeczywiście oczekiwać nowego filmu reżysera, który po nieudanych próbach ekranizacji powieści Dostojewskiego i planach serialu o Żeromskim znalazł zdecydowanego na wszystko producenta. Marc Guidoni był wcześniej zaangażowany w realizacje specyficznego filmu dokumentalnego "Warszawa, lity bór", który powstał z fascynacji francuskiego reżysera książką "Lity bór". Żuławski opowiada w nim mniejsze lub większe dyrdymały o Polsce, polakach i samym sobie, co zostaje uznane bezkrytycznie za prawdę, a przynajmniej twórcy dokumentu nie wdają się z nim w żadne polemiki. To oddaje obraz osoby lub osób, które zaangażowały się w powstawanie jego nowego filmu "Matière noire", do którego scenariusz piszę razem z Żuławskim para - Laurente Bonzoni (do tej pory autor przewodników turystycznych po Lyonie) i Denis Bretin (również nie doświadczony scenarzysta). O fabule nic nie wiadomo oprócz tego, że akcja filmu ma się ma mieć miejsce właśnie w Lyonie. Czy to będzie godny powrót reżysera i czy ostatecznie powstanie? Nie wiadomo, a ja i tak będę czekał.

4 komentarze:

  1. Pamiętam jak przez kilka lat chciał zrobić w Polsce "Ludzi bezdomnych", ale decydenci bali się. W sumie nie ma się co dziwić. Jeśli to wypali i choć trochę zostanie zauważone, to pewnie po raz kolejny będą go prosić o realizację czegoś w ojczyźnie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Taka ekranizacja lektury pewnie sprawiłaby duże zamieszanie w szkołach, wśród uczniów i nauczycieli. Szkoda byłoby zamieszanie.

    Brak dofinansowania jego produkcji to jakieś nieporozumienie, już przykład Skolimowskiego daje wyobrażenie o przyszłym zainteresowaniu filmu, a zwłaszcza, że reżyser długo już milczy.

    Zadziwia mnie fascynacja Żuławskim i to wśród wielu reżyserów i widzów. Za to w Polsce jest wyjątkowo nielubiany, nawet w jednej polskiej książce scenopisarskiej jego film pojawiaj się jako przykład złej roboty scenopisarskiej. A czy "Najważniejsze to kochać" to zły film?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam zaraz nieporozumienie. To uzasadniony strach przed jego kinem. Lata świetności ma już dawno ze sobą, jego ostatni zrealizowany w Polsce film był artystyczną kompromitacją. Jego twórczość to ekstremum, on sam jest nieprzewidywalny. Inwestowanie w niego to nie lada ryzyko, zwłaszcza w czasach, kiedy na ogół artyzm/"autorskość" pozostaje w cieniu rzemieślnictwa. Ja też bym chciał, aby dano mu kolejną szansę, no ale... Dodajmy też, że swoją krytyką polskiego zaścianka filmowego niewątpliwie narobił sobie trochę wrogów. Bezkompromisowość ma swoją cenę.

      O jakich reżyserach mówisz? Sam Żuławski wspominał nie raz o terminie "zulawskizm" obecnym w środowisku krytyki francuskiej, ale mi nie przychodzi żaden autor do głowy.

      Jaka to książka. To mnie zaskoczyło. Filmy Żuławskiego wydaje mi się wprawdzie zbyt "specyficzne", aby podawać je jako przykład dobrej roboty scenario, ale jako wzorzec nieudolności? No chyba, że "Szamanka".

      Usuń
    2. Światowe festiwale cierpią na niedobór klasyków kina (cóż biologia jest nie ubłagana, większość wymarła), a na każdym szanującym się festiwalu powinno być jakieś nazwisko, dla nich nie jest ważne czy nowy film jest dobry, czy zły, decydujące dla nich jest to co dany twórca zrobił dawniej. A PISF, jego polityka dążąca do promocji polskiej kultury za pomocą kina, dzięki nowemu filmowi Żuławskiego miałaby na pewno rozgłos, na pewno wspominano by o nim we wszystkich zagranicznych mediach. Sukces finansowy byłby drugorzędny, ale po dobrym przyjęciu poza Polską na film z pewnością pognałby tłumy u nas w kraju. Tak było z filmem Skolimowskiego, tak skończyłby się z Żuławskim.

      Dla mnie, czy ktoś ma przyjemny charakter i przymila się wszystkim nie ma znaczenia. Jego ostatni film - "Wierność" - jest doskonale zrealizowanym filmem. I chyba najgładszym ze wszystkich jakie zrobił, zwłaszcza po chropowatej "Szamance".

      "Szamanka" nie jest taka zła, może pod względem technicznym, bo to co dzieje się w tym filmie z dźwiękiem to jakiś koszmar - raz za głośno, a raz za cicho. Czytałem zagraniczne opinie o tym filmie, niektórzy zaklinają rzeczywistość mówiąc, że to najlepsza rzecz w dorobku Żuławskiego. To oczywiście skrajne opinie. Zresztą miałem (mam) ochotę coś napisać o "Szamance" w kontekście innego filmu, tym razem Kieślowskiego. Trochę się boje, że ktoś rzuci we mnie zgniłym pomidorem.

      O jakich chodziło mi reżyserów? Na Stopklatce była przywołana osoba Christophera Nolana, który mówił że inspirował się Polakiem przy przy realizacji "Mrocznego rycerza". Inny brytyjski reżyser David Mackenzie mówi o swojej fascynacji nim, jak widziałeś jego "Młodego Adama" możesz zrozumieć jak wygląda w praktyce inspirowanie się nim. Pod termin "zulawskizm" podchodzi mi całe kino z tzw. "neo-baroku", czyli wczesny Besson (np. "Nikita"), Jean-Jacques Beineix ("Diva", czy "Księżyc w rynsztoku"), pewnie też Leos Carax.

      Tak na marginesie, nie dziwi cię brak porządnej polskiej monografii Żuławskiego, jest zdaje się przeskład włoskiej książki (tytułu nie pamiętam) i wywiad rzeka. O Hasie są już 4 książki, prawie każdy reżyser z tych najbardziej cenionych doczekał się o sobie porządnego opracowania. O Żuławskim cicho.

      Przykład filmu Żuławskiego pojawia się u Karpińskiego w "Niedoskonałym odbiciu filmu". Podaje jego filmu jako przykład jak nie powinno się adaptować książek. Skarży się, że reżyser przeniósł miejsce samobójczej śmierci kinomana z sali kinowej do brudnego kibla. Dla niego to niezrozumiały brak logiki, kinoman powinien umrzeć w kinie nie w kiblu.

      Usuń