czwartek, 17 listopada 2011

Dwie rozmowy, dwa spotkania - między "Porozmawiaj z nią" (2002), a "Vicky Cristina Barcelona" (2008)

Od tego miejsca chciałbym rozpocząć pewną zabawę, której reguły wydają mi się przejrzyste. W kolejnych wpisach będę zestawiał dwie sceny filmowe, z dwóch różnych filmów, będę próbował je połączyć, a przez to udowodnić ich tożsamość. Nie ograniczę się jedynie do stwierdzenia pewnego faktu, będę zwięźle analizował różnice, podobieństwa i ogólny cel takiego nawiązania. Mam nadziej, że ta propozycja się spodoba i będziecie chcieli więcej. Oczywiście zachęcam do podważania autentyczności moich odkryć, z chęcią wsłucham się w głosy krytyki.

*

Z filmu "Vicky Cristina Barcelona" widzowie zwykle zapamiętują jedynie to, co w tytule - dwie dziewczyny na tle iberyjskiego pejzażu. Umyka im zapowiedz tego, czym jest sam film. Mianowicie hołdem, a zarazem polemiką z kinem Erica Rohmera. Allen zawsze budował swoje opowieści, zwłaszcza ich konstrukcje narracyjną z pomocą ulubionych filmów. Przede wszystkim wzorował się na obrazach Bergmana i Felliniego, ale często przetwarzał formaty telewizyjne, nie stronił też od posiłkowania się literaturą. Z trudnością, więc można odnaleźć taki jego film niebędący dłużnym temu, czy innemu twórcy. A to, że nie można przy niektórych wskazać wzorca nie oznacza od razu, że on nie istnieje.

Wracając do tytułu, sygnują go dwa imiona, dwóch studentek (Vicky, Cristina) oraz nazwa pięknego miasta, mekki wielu turystów (Barcelona). Wybór młodych bohaterek, oderwanie ich od zwykłego życia (wakacje), jest charakterystyczne dla kina Francuza, ale nie dla słynnego nowojorczyka (to ważne!). W czasie podróży, wraz z poznanymi osobami, przebytymi rozmowami bohater uświadamiał sobie to, czego nie wiedział, a otwarte zakończenia stanowiło początek, do tego jak wykorzysta nabyte doświadczenie. Równocześnie ze zdobywaniem wiedzy rozgrywała się prosta historia miłosna, w konstelacji klasycznego rohmerowskiego trójkąta. Bohater musi wybrać miedzi dwoma możliwościami, a tak naprawdę dwoma uczuciami. Na końcu zawsze towarzyszy mu uczucie straty i widmo błędu.

Nowojorczyk powiela ten schemat, ale tam gdzie powinien być moralistą jest cynikiem. U niego bohaterki także poznają i rozmawiają, też flirtują i uwodzą, no, może bardziej są uwodzone. Czy wszystkie przygody sprawiają, że coś się w nich zmienia? Powstaje jakaś myśl? Śmiem wątpić, są bezrefleksyjne, co zwłaszcza uzmysławia nam narrator. Wspominając o tym nadrzędnym głosie, on też jest znamienny dla Rohmera, lecz nie tak jak u niego określający fakty, dookreślający pewne zdarzenia i emocje, a przy tym gdzieś z góry, bez oceniania. U Allena to on zręcznie posługując się słowami wykpiwa bohaterki, nawet z nich szydzi, a jednocześnie udaje znamiona obiektywizmu. Można, więc powiedzieć, że film Amerykanina jest spojrzeniem przez pryzmat cynicznej współczesności na pewnego idealistę, na jego dawny świat mówiący i myślący o rzeczywistości z perspektywy moralności. Patrząc w ten sposób słoneczny film Allena jest pełen goryczy. Moralność już nie istnieje (a przynajmniej nie jest potrzebna), doświadczenie może stać się jedynie składową cv, a i tak wszystko mija wraz z końcem wakacji. Staje się zdjęciem z wpisem, przyjemnym mgnieniem bez konsekwencji.

Początek sekwencji u Allena.
Przed zaśnięciem, u Almodóvara.
Początek retrospektywnego snu.
Ujęcie ustanawiające.
Płynna praca kamery, podążająca za rytmem muzyki.
Od tego momentu obserwujemy grę spojrzeń.

Film "Vicky Cristina Barcelona" miał na początku zostać zrealizowany we Francji, opowiadać o dwóch amerykańskich dziewcząt w Paryżu. Reżyser pozostał przy pierwotnym zamyśle realizacji swojego rohmerowskiego filmu, nawet wtedy, gdy zmienił miejsce akcji z Francji na Hiszpanie. (W końcu reżyser zrealizował inną paryską historie "Midnight in Paris", ale pozostał łączący je ślad w postaci rozważanego tytułu "Vicky..." - "Midnight in Barcelona"). Co ma, więc wspólnego ten pierwotnie francuski projekt z reżyserem z La Manchy? Otóż, nie licząc posługiwania się pewnym ogólnym wzorcem, będącym budulcowym całego filmu, można w obrazach Allena często odszukać odniesienia do pojedynczych scen lub sekwencji. Takim małym ukłonem w kierunku kina  Pedro Almodóvara jest parafraza słynnego już występu gitarowego z piosenką "Cucurrucucú Paloma" w „Porozmawiaj z nią”.

W allenowskiej wersji sekwencji zostaje ona skrócona, w mniej kunsztowny sposób wyreżyserowana, w stylu Rohmera. Różnice jeszcze podkreśla fakt, że obie zostały sfilmowane przez tego samego operatora - Javiera Aguirresarobe. Oprócz złocistej kolorystki, samego koncertu (inny wykonawca i utwór), została zachowana pewna narracja montażowa, następują po sobie podobne ujęcia, kadry i sceny. Najpierw widzimy sam koncert, grę spojrzeń między postaciami, oddalenie się od miejsca wstępu oraz na jego tle, w obydwu filmach, rozmowę o dawnym związku uczuciowym obydwu mężczyzn.

Patrzą i słuchają.
Tak to jest ta gra spojrzeń, raczej zerknięcie.
Ona patrzy.
Zmiana głębi ostrości, widzimy dokładnie na co...
Skupiona na nim.
Wzruszenie i...
łza.

Oglądając obydwie sekwencje, wersja amerykańska wydaje się błaha, podszyta letnimi uczuciami, w której nawet piosenka wydaje się mało ciekawa, nie wywołująca większego wrażenia (trudno ją zapamiętać w porównaniu z "Cucurrucucú Paloma"). Z kolei w hiszpańskiej pierwowzorze widzimy cały znamienny dla Almodóvara repertuar znaków, zrytmizowania obrazu z muzyką, a nawet umieszczenie całości w retrospektywnym śnie, w którym bohater ma kolejne wspomnienie.

Dziewczyna zachwyca się koncertem.
On mówi jej o byłej żonie, o dawnym uczuciu.
Klasyczny zapchaj papieros.
Piękna piosenkarka Rosario Flores.
Początek intymnej rozmowy.
Przywołane wspomnienia.

Zakończeniem obydwu sekwencji jest jednak inne; o ile u Hiszpana sytuacja kończy się zmysłowym pocałunkiem, to u Allena para bohaterów oddaje się pełni uciech cielesnych, łamie romantyzm sytuacji i nie wytrzymując napięcia rzucając się w uścisku w krzaki. Warto dodać, że przed podjęciem czegokolwiek postacie Allena przedtem to analizują, na początku grę muzyków, tak później swoje spojrzenia. Mówią muzyka była cudowna, a twoje spojrzenie namiętne. Czy tak było w istocie? Bardziej jest to ubieranie rzeczywistości w ekscytujące słowa, bo życie według amerykańskiego reżysera jest proste i schematyczne. Jego obraz jest antytezą puenty filmu Almodóvara: "Nic nie jest proste".  Może dlatego, te słowa z zakończenia wywoływały tak gromki śmiech wśród amerykańskiej widowni? Sceptyczny widz ma zachować dystans, Allen z jednej strony śmieje się z konwencji i naiwnych porywów serca, z drugiej sprawdza, czy oglądający poda się złudzeniu tak zainscenizowanym uczuciom.

Przed pocałunkiem.
I po romantyzmie.
Same chaszcze.
Odwracając się do niej, zaczyna ją całować.
Namiętne ocieranie się nosami, ach te cygańskie hiszpanki.
Ścierają się dwa ciała, dwa nosy.
Odjazd kamery.
 
Bez końca.
 
Almodóvara także pozwolił sobie na mały śliniący się żarcik. Bohater na nowo przeżywając we śnie namiętność, całując się bez końca, w tym samym czasie, ale na jawie wykonuje dziwne, karykaturalne ruchy językiem. 


1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy artykuł. Dziękuję za uświadomienie kilku rzeczy. Pozdrawiam Kamil

    OdpowiedzUsuń