środa, 15 maja 2013

"Sonda o kobietach" (2012) Mateusz Głowacki

Kadr z filmu "Sonda o kobietach", widoczny na nim Mariusz Bednarek


Kolejne męskie sylwetki i kolejne kobiece imiona. Perspektywa i temat. Na tych dwóch filarach opiera się cały pomysł i prostota filmu Mateusza Głowackiego. Jak opowiedzieć o współczesnym młodym mężnienie? Zapytajmy go o kobiety. Bo film opiera się na autorefleksji mężczyzn opowiadających o kobietach. I niezalezienie od wykształcenia, tego co robią, jaki mają stosunek do życia, to jedno ich łączy i każdy na swój sposób mówi to samo. Kobiety są najważniejsze, nie można bez nich żyć, a jednocześnie są tajemnicze, dziwne, a kontakt z nim jest jednocześnie przyjemny, jaki i deprymujący. Truizmy? Jak najbardziej, ale są one ważne, a może najważniejsze w życiu. Aby ten błahy a jednocześnie ważny temat zaistniał na ekranie reżyser ubrał go w rygorystyczną formę. Film podzielony jest na siedem rozdziałów, każdy jest sygnowany innym tytułem od "Istoty kobiecości" po "Przyszłość". Taki podział systematyzuje podawane nam treści, ale nie wypływa usztywniając na wypowiedzi bohaterów. Gdy widzimy tytuł rozdziału np. czwartego "Sprawy przyziemne" to w tle towarzyszy mu "Fin ch'han dal vino" z opery "Don Giovanni" Mozarta, przy innych z kolej to Puccini, a przy jeszcze innym słowa z opery "Czarodziejski flet". Muzyka uwzniośla poruszane kwestie, ale zarazem jest ironicznym kontrapunktem, bo tuż po niej słyszmy odpowiedzi na zadane pytania, a te są jak życie - zwykłe i codzienne. Ten ironiczny ton jest obecny w całym filmie, ale paradoksalnie nie dystansuje od bohaterów i nie bagatelizuje poruszanych kwestii. Jest całkiem adekwatny, i co najciekawsze podzielany na równi przez reżysera, jaki i wypytywanych mężczyzn. Uśmieszki, grymasy zadowolenia, kiwanie z aprobatą głową towarzyszy kolejnym słowom, same myśli sprawiają rozmówcą przyjemność, a od czasu do czasu słowa są komentowane śmiechem reżysera. Można zrozumieć, że twórca jest częścią tego świata, możne nawet mógłby pojawić się przed kamerą i być jednym z tych mężczyzn. I choć żadnego z bohaterów nie poznajemy z imienia i nazwiska (są one podane na końcu filmu), nie wiemy czym się zajmują, to te część wprowadzenia zastępują nam pomysłowo skomponowane kadry. Nie są to więc wypreparowane gadające głowy, przestrzeń która ich otacza mówi za nich. Pomysł ten przypomina zabieg Macieja J. Drygasa z filmu "Usłyszcie mój krzyk", gdzie reżyser jedynie z pomocą spikerskiego mikrofonu, czy aparatu fotograficznego w ręku rozmówcy, lub też munduru policyjnego dookreśla mówiącą osobę. Jest to też podobne do prac dokumentalnych Ulricha Seidla, z charakterystycznie dla niego zafiksowaną kamerą, z kadrami zawierającymi całe bogactwo informacji. Te zabiegi eliminują z użycia napisy informacyjne, przez co reżyser nie ingeruje tak bezpośrednio w tkankę kadru, jest to nienarzucające i zmusza dodatkowo widza do większego wysiłku. Widząc w ciemnym kadrze ukrytą twarz, spowitą dymem z palonego papierosa, mówiącego z pewną emfazą i wspominającą poezje można dookreślić, ale bez dużych liter, kim ta osoba jest. Interesujący jest też dobór rozmówców, który może nie całkiem, ale obejmuje polskie społeczeństwo. Jest rolnik, Ślązak górnik, chłopka z blokowiska, jest religijny i przeciętniak, młodzieńcy z różnorakich subkultur, są artyści, kulturyści, ludzie sukcesu i ci którym może się mniej udało, brzydcy i urodziwi, ponurzy i weseli, jest nawet Święty Mikołaj. Cała Polska? Choć może brakuje tego akcentu, że nie tylko panowie mogą tak mocno płać afektem do pań, ale od czasu do czasu zdarzają się kobiece miłośniczki kobiet. Tak jak panowie lubiący panów.

To co najważniejsze, że dokumentalista wykroczył do krajany zagarniętej przez różnorakie programy telewizyjne typu tok-show i spróbował z powodzeniem zamienić to w wypowiedź artystyczną. Nie posiłkował się przy tym "ciekawymi osobami" typu pan Chlebek, czy jeszcze innej osoby, której towarzystwo kamery nie robi różnicy. Za to opowiedział o przeciętnych ludziach, tworząc przy tym kreacyjny film dokumentalny lub jak piszą inni kino niefabularne, i zawarł w nim ten krótki moment w życiu, kiedy można z taką przyjemnością, może naiwnością, ale z całego serca można opowiadać o swoim intymnym życiu. Bez zbędnego ekshibicjonizmu, ale z całą szczerością.

*

W bliższej lub dalszej perspektywie możliwe, że doczekamy się kontynuacji tego dokumentu. Ale dla tych, którzy mają chęć zapoznać się z twórczością tego reżysera, najbliższa nadarzająca się okazja to 53. Krakowski Festiwal Filmowy (26 maja - 2 czerwca) gdzie będzie można zobaczyć w Konkursie Polskim najnowszy film Głowackiego "Zabicie ciotki". Na zachętę na tym blogu można zobaczyć krewę efekty czekające na widzów nowego filmu. Już to zapowiada niespotykane atrakcje, przynajmniej dla przeciętnego widza polskiego kina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz