Mateusz Głowacki |
- Oglądając twoje filmy, nawet te pierwsze, widzę, że panujesz nad każdym elementem swoich prac począwszy od montażu, przez dźwięk, precyzyjne dialogi, kończąc na kompozycji kadru, czy grze aktorów. Dodatkowo to wszystko nie jest ustawione obok siebie, wszystko współgra, montaż obrazu wzmacnia montaż dźwięku, dźwięk (np. szum deszczu) dookreśla wypowiadane kwestie aktorów, co sprawia, że twoje filmy zadają się bardzo koherentne. Czy reżyser twoim zdaniem musi nad wszystkim panować, posiadać ściśle określoną wizje celu, do którego dąży? Są przecież twórcy uznający, że ważnym składnikiem jest przy powstawaniu filmu działanie przepadku, eksperymentu.
Mateusz Głowacki: Robi się film
dla widza. A dla widza liczy się, czy film jest dobry, czy niedobry. Widza nie
obchodzi, czy film wyszedł dobry przez przypadek, przez improwizację, czy przez
analityczną, mrówczą pracę. Zatem: nie jest istotne, czy reżyser nad wszystkim
panuje, czy też nie. Liczy się efekt. Co do mnie: staram się nad wszystkim
panować. Inna sprawa, czy to później wychodzi w praniu, czy nie. Jedyne, czego
nie mogę przewidzieć tak na pewno to aktorzy i naturszczycy, którzy czasami
grają lepiej albo gorzej, niż ja sobie to założyłem. Są też i inne zmienne,
które każą mi modyfikować na poczekaniu przemyślaną wcześniej koncepcję. Było
np. tak, że jeden aktor-naturszczyk nie przybył na plan, bo miał gdzie indziej
ciekawsze zajęcie i musiałem nieco zmienić scenariusz, dialogi. Na planie
pięciu moich filmików nieoczekiwanie spadł deszcz – za każdym razem musiałem
zmieniać dialogi (pod deszcz) albo zamienić kolejność kręcenia scen. Jednak, o
ile to możliwe, wolę trzymać się założeń.
- Wiele polskich filmów zdaje się posiadać wadę słuchu, za to twoje są bardzo świadome istnienia warstwy dźwiękowej. Czym jest dla ciebie dźwięk w filmach? Jaką ma spełniać role?
Mateusz Głowacki: Tu nie ma wielkiej filozofii. Dźwięk to dialogi plus
atmosfera, plus dźwięki wynikające z akcji.
Najciekawsze są chyba dźwięki treściotwórcze, czyli słyszymy coś, a tego
nie widzimy. Widz domyśla się, że ktoś nadchodzi, chociaż tego kogoś nie widać.
No i fajnie. Jak widz sam sobie dopisuje treści, sam stwarza w swoim umyśle
akcję – to jest bardziej w nią wciągnięty, jest bliżej bohatera i tak dalej.
Fotos z filmu Kiedy ranne wstają zorze (na zdjęciu Marek Dziedzic) |
Mateusz Głowacki: To moi wykładowcy kazali mi sfilmować Szekspira i Manna,
ja sam bym na to nie wpadł. ,,Tonio Kröger''
Manna to literatura wspaniała, ale filmowo do niczego. Bohater stoi przy oknie
i myśli. Każdy ze studentów musiał to po swojemu sfilmować. Powstało 7 ,,Tonio
Krögerów'' – 7 nieudanych. Lepiej mi poszło z
tekstem, który sam sobie wybrałem: opowiadanie ,,Kiedy ranne wstają zorze''
Marka Nowakowskiego. Tekst jak najbardziej filmowy, bo jest akcja, jakiś
konflikt. Napisałem też scenariusz na podstawie Ireneusza Iredyńskiego, być
może kiedyś go zrealizuję.
Spośród 100 najwybitniejszych filmów w historii – większość
to adaptacje literatury. Nie ma nic wstydliwego w tym, że się filmowcy biorą za
książki - a można tu i tam usłyszeć, że to iście na łatwiznę. Pomijając
osobliwe przypadki typu ,,Harry Potter'', czy ,,Ogniem i mieczem'' – widza nie
interesuje, czy scenariusz bazuje na książce, czy na czymś innym. Widza
obchodzi, czy film będzie dobry, czy niedobry.
-
W Polsce jednak sytuacja jest inna, ekranizacja literatury niemal zawszę
kojarzy się z ekranizacją lektury szkolnej. Trudno znaleźć nowy polski film
mając za sobą literacki pierwowzór nie będący w repertuarze szkół. Może
wskazanie przez wykładowców literatur jako źródła filmu ma na celu oswojenie z
nią samą?
Mateusz Głowacki: Nie sądzę, żeby w Polsce
ekranizacje kojarzyły się tylko z lekturami. Wajda, Kawalerowicz czy Has robili
swoje arcydzieła nie tylko z lektur. To jakiś utarty frazes, w ostatniej
dekadzie powstała w naszym kraju tylko jedna adaptacja lektury - ,,Śluby
panieńskie'' Bajona. Za to Piekorz przeniosła do kina Kuczoka, młody Żuławski –
Masłowską, Wajda – Iwaszkiewicza, Gajewski – Knappa, Jabłoński - Stasiuka,
Zatorski – Grocholę, a Kolski – Gombrowicza, Krall, czy Odojewskiego. Mnie się
te filmy nie podobały, ale fakt jest niezbity – więcej przenosi się nie-lektur,
niż lektur. Na marginesie napomknę, że Andrzej Barański nakręcił ostatnio
wspaniały film na podstawie prozy Zbigniewa Masternaka pod tytułem
,,Księstwo''. Tak jak inne filmy tego reżysera – zgodnie został pominięty
zarówno przez festiwale jak i prasę. A jest on, moim zdaniem, najlepszym obok
dzieł Smarzowskiego, filmem polskim ostatnich paru lat.
Natomiast czy wykładowcy
chcą nas oswoić z książkami? To trzeba wykładowców zapytać. Pewnie każdy powie
co innego, jak to wykładowcy.
- Często stosowanym przez ciebie zabiegiem jest zestawienie czegoś pochodzącego z tzw. kultury wysokiej (muzyki, kopii obrazu) z prostym życiem bardzo zwyczajnych bohaterów. Nawet sama forma twoich filmów, ich wyrafinowanie kontrastująca z postaciami i ich kłopotami. Czy zatem nie udajesz, że jesteś jednym z nich, nie tworzysz pozorów obiektywizmu? Czy jest to sygnał, że tworzy te filmy osoba wykształcona? A może tak jak w filmie „Monidło” Krauzego, każdy nawet najprostszy człowiek ma potrzebę obcowania ze sztuką?
- Często stosowanym przez ciebie zabiegiem jest zestawienie czegoś pochodzącego z tzw. kultury wysokiej (muzyki, kopii obrazu) z prostym życiem bardzo zwyczajnych bohaterów. Nawet sama forma twoich filmów, ich wyrafinowanie kontrastująca z postaciami i ich kłopotami. Czy zatem nie udajesz, że jesteś jednym z nich, nie tworzysz pozorów obiektywizmu? Czy jest to sygnał, że tworzy te filmy osoba wykształcona? A może tak jak w filmie „Monidło” Krauzego, każdy nawet najprostszy człowiek ma potrzebę obcowania ze sztuką?
Mateusz Głowacki: W jednej z moich etiud
dwóch życiowych przegrańców pije jabola w piwnicy. Na ścianie wisi portret
Tadeusza Kościuszki. W innej etiudzie dwóch roboli słucha ,,Carmen'' Bizeta. W jeszcze
innej chłop pilnujący w szczerym polu krowy duka ,,Kordiana'' Słowackiego.
Większość z nas ma potrzebę obcowania ze sztuką – jak u Krauzego. Mamy potrzebę
obcowania z naszą z kulturą, historią, – mimo, że wcale mocno tak na co dzień w
niej nie siedzimy. Przygniata nas codzienność – ale wierzymy, że gdzieś tam
jest inny, bardziej poukładany świat – i chcemy się na chwilę tym światem
otoczyć. Ja też mam ileś książek na półce, które są bardzo mądre, a których nie
czytałem i nigdy nie przeczytam, bo mi się nie chce. Ale nie rozdam ich i nie
sprzedam – jakoś tak dobrze stoją na tej półce. Wydaje mi się, że zderzanie
kulturowych świętości z prozą życia codziennego stwarza dodatkowe treści.
Treści takie nie wprost – widz sam musi sobie je wyczytać, czy stworzyć – jeśli
mu się, oczywiście, zechce.
Fotos z filmu Sonda o kobietach |
- Męski świat, to jedyny świat? U ciebie kobiety
pojawiają się gdzieś obok, w męskich opowieściach, przechwałkach, jako cel do
zdobycia, ale nie jako samodzielne postacie. Dlaczego w ten sposób unikasz
kobiet?
Mateusz Głowacki: Nie unikam kobiet, tylko opowiadam akurat o mężczyznach.
Jeśli ktoś opowiada o Rumunach – to nie dlatego, że unika Bośniaków. Za około
rok mam w planach zrobić film o kobietach – nie będzie to oznaczać, że będę
unikał mężczyzn. Jakiś punkt widzenia musi być. Łatwiej mi opowiadać o facecie,
bo sam nim jestem.
- Zastanawiając się nad twoimi filmami odnajduje w nich ślady czeskiej nowej fali, polskiego kina z lat 60 i 70, a także bardziej współczesnego Akiego Kaurismäkiego. To zauważam ja jako widz, a ty sam, jakich masz filmowych bogów, a może bardziej spoglądasz w kierunku literatury lub innych dziedzin sztuki?
Mateusz Głowacki: Cenię setki różnych filmów, z różnych okresów. Panem
Bogiem jest jednak Fellini.
- Czy twoje dokumenty można uznać za kreacyjne? Co sądzisz o popularnych w Polsce dokumentach obserwacyjnych? Czy obiektywizm w filmach dokumentalnych jest ważny?
Mateusz Głowacki: W szkole kazali nakręcić mi 3 dokumenty, żaden nie był
kreacyjny. O popularnych
w Polsce dokumentach obserwacyjnych nic nie sądzę, nie wiem, które to. A
obiektywizm w dokumentach nie istnieje, więc dyskusja na ten temat jest
bezprzedmiotowa.
- Nawet niezbyt rozgarnięty widz zauważy, że nadajesz kolejnym postaciom na imię Ryszard oraz na nazwisko Kowalski. Czy Ryszard Kowalski to taki every-Polak? Jest przecież raz bogaczem, innym razem mechanikiem samochodowym, kolejno emerytem, a nawet inżynierem, on uosabia polskiego mężczyznę?
Mateusz Głowacki: Zależy to od widza. Jeśli widz zdecyduje, że Ryszard coś
tam uosabia, no to uosabia. Jak tak nie pomyśli, to nie będzie uosabiał.
- W twoich filmach aktorzy grają bardzo realistycznie, chwilami odnosi się wrażenie, że oni nie grają oni tacy są. Jak szukasz tego realizmu w aktorach?
Mateusz Głowacki: Jakieś 3 lata zajęło mi dojście do takiej oto prawdy, że
twarz aktora jest najważniejsza. Dobieram ludzi po twarzach. A naturszczyków po
twarzach i po charakterze – aby pasowali do postaci. Czasami grają
realistycznie, czasami sztucznie – uczę się prowadzenia aktorów i naturszczyków
i na razie nadal się w tym wszystkim gubię, przeraża mnie to i nie wiem, czy
kiedyś ten lęk minie.
- Co sądzisz o naturszczykach? Czy oni,
pojawiający się często w filmach z lat 60-70 np. czechosłowackich, jeszcze
istnieją? Podobno ludzie są teraz zbyt świadomi tego jak mają zachowywać się
przed kamerą. W kinie braci Coen niemal wszyscy bohaterowie odtwarzają (zwykle
nieświadomie) zachowania postaci z kina i telewizji (a nawet powieści), ich
postępowanie jest przeniesieniem nierealistycznych wzorców do rzeczywistości.
Mateusz Głowacki: O naturszczykach sądzę jak najlepiej. Ich twarze są często
ciekawsze od pięknych i nudnawych twarzy połowy aktorów. Amatorzy muszą jednak
wcielać się w postaci zbliżone charakterem do nich samych. Rober Bresson kazał
swoim naturszczykom grać inne charaktery, niż oni sami, przez co podobno
okrutnie się męczył i ich męczył. Herzog podobno się nie męczył, tylko
hipnotyzował naturszczyków. Grunt to znaleźć sposób na to, by naturszczyk
zapominał o kamerze.
- Zawszę mnie ciekawi, czy wybór uczelni filmowej
jest ważny, czy może nic nie znaczy. Może wartość masz od razu sam w sobie, a
tam tylko zdobywasz warsztat, opanowujesz technikę filmową i poznajesz
odpowiednich ludzi?
Fotos z filmu Kiedy ranne wstają zorze (na zdjęciu Juliusz Chrząstowski oraz Dariusz Chojnacki) |
Mateusz Głowacki: Moi nauczyciele raczej zgodnie twierdzą, że reżyserii nie
da się nauczyć – więc jej nie uczą i mają w tej materii święty spokój. Wymienię
chociażby tego najsłynniejszego, czyli profesora Zanussiego. Uważam, że to
dobra metoda dydaktyczna – musimy się nauczyć na własnych błędach i basta.
Ewentualnie poprzez analizę błędów innych. Jedyna odgórna dyskusja o naszych
filmach tyczy się scenariuszy. Patrzymy, czy są z sensem, morałem, czy
konstrukcja dobra. Sama realizacja oraz efekt końcowy nie są prawie nigdy
dyskutowane. To w Katowicach. W filmówce
łódzkiej podobno rozmawia się także na temat zmontowanego filmu. Podobno od
niedawna istnieje jeszcze filmówka warszawska – ale nic o niej nie wiem.
Wierzę, że do jakiej by się szkoły nie chodziło – to sama szkoła nie pomoże
nikomu w zbudowaniu świata wewnętrznego, z którego będziemy czerpali podczas
tworzenia filmów. Dawno temu zauważyłem, że to, jakie filmy robisz – najwięcej
zależy od tego jak żyjesz lub jak żyłeś. Stąd kilku wybitnych filmowców bez
szkół.
- Kim ma być według ciebie reżyser? Patron twojej
uczelni stawiał sobie jedno pytanie przed włączeniem kamery, to „po co?”, ty
też sobie je stawiasz? A może dla ciebie ważniejsze jest „jak”?
Mateusz Głowacki: ,,Jak'' wynika z ,,po co'', więc wystarczy sobie tylko to
drugie pytanie zadać. Reżyser to często gęsto jedyna osoba na planie filmowym,
która wie ,,po co''. Jak tego nie wie albo zapomni – są marne szansę, że ktoś z
boku mu podpowie albo przypomni. Dlatego właśnie reżyser jest taki ważny – tak
moim zdaniem. Bo aktorzy jak są dobrzy – to podobno grają sami. O wymyślonej
wcześniej inscenizacji dobry operator będzie pamiętał. W chwilach kryzysowych
może on zastąpić reżysera, pokazać, gdzie jest jazda i dobrać obiektyw. Ale ani
operator ani aktorzy bardzo często nie myślą szerszej, nie myślą więcej, niż o
danym ujęciu, danej scenie. Takie zadanie ma reżyser. Tylko patrząc szerzej –
będzie wiedział ,,po co?''. I kiedy ktoś zza pleców podrzuci genialne
rozwiązanie, pomysł na scenę, na ujęcie – tylko reżyser będzie wiedział, czy to
pasuje do jego ,,po co'', czy nie. Jeśli zapomni o swoim ,,po co'' – będzie się
zgadzał na wszystko, nawet na niepasujące do całości rozwiązania. Moje
wszystkie błędne decyzje, które podejmowałem, brały się właśnie z zapomnienia o
co w tym wszystkim pierwotnie chodziło.
- Wyszukując głosy na temat twoich film, znajduje dla nich zrozumienie, a wielu widzów znajduje w nich rozrywkę. Czy kino, które proponujesz ma szanse zainteresować większą grupę odbiorców? To pytanie będą zapewne sobie stawiać producenci, gdy będziesz zamierzał zrealizować swój pierwszy dłuższy metraż.
Mateusz Głowacki: Wierzę że na takie kino - świadomie albo nie - czeka
pewien procent widzów. Tragedia i komedia to przecież bardzo dobre połączenie. Jak taki film będzie dobry – to będzie bardzo dobrze.
- Masz już pomysł na swój debiut? Niektórzy młodzi twórcy przygotowują się do niego całe studia, na przykład tak podobno robił Adrian Panek. „Daas” jest przecież rozwinięciem jego pracy magisterskiej.
Mateusz Głowacki: Pomysłu na debiut nie mam. Zacznę o tym myśleć, jak
skończę studia.
- Dziękuje za czas i rozmowę.
Kadr z filmu Pod złotym lwem (na zdjęciu Marek Pyś oraz Maciej Ferlak) |
O twórcy:
Urodzony w 1982 roku w Brzegu Dolnym. Skończył Studium Animatorów Kultury we Wrocławiu w roku 2005. Później mieszkał w Birmingham City i w Krakowie. W roku 2008 zaczął studiować reżyserię na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.
Filmografia:
2012 - Kiedy ranne wstają zorze
2012 - Sonda o kobietach (dokument) Klik
2011 - Pod złotym lwem
2011 - W piwnicznej izbie
2011 - Ryszard
2011 - Śmierć w Będkowicach
2010 - Paweł i Ryszard Klik
2010 - Ryszard Kowalski Klik
2009 - Złodzieje roweru Klik lub Klik
2009 - Drabina (dokument) Klik
2009 - Ryszard
2009 - Poloniusz
Fotos z filmu Sonda o kobietach |
Nie wiesz czy inne filmy Mateusza są dostępne?
OdpowiedzUsuńDodałem linki do tych, do których mogłem i te są dostępne. Możesz czatować w telewizji na kolejną emisje "Sondy o kobietach" (pierwsza emisja była w marcu, czy będą kolejne nie wiem) lub zaglądać na festiwale młodego kina.
Usuńsuper
OdpowiedzUsuń